ANNA BIELAK: Podobno los montażysty jest straszny?
AGNIESZKA BOJANOWSKA: Nikomu go nie życzę! Siedzi się w montażowni, jakby się odsiadywało dożywocie. A przy stołach montażowych na pedały siedziało się po całych dniach w jednej pozycji. Coś okropnego. Reżyser ma fajne życie, bo jeździ po świecie, odkrywa nowe miejsca i nawiązuje kontakty z ciekawymi ludźmi. A montażysta co ma? Kiedyś przed nosem taśmę, teraz ekran, a za plecami kolejnych artystów opowiadających historie, których nie może słuchać, bo musi się skupić na pracy. Wykonuje ją z sercem tylko po to, żeby potem usłyszeć, że montowanie filmu to mechaniczna praca. To wszystko jest cholernie trudne. Poza tym montowanie psuje charakter. Wymaga ciągłego podejmowania setek decyzji. Później człowiek z rozpędu podejmuje je w codziennym życiu – bez względu na to, czy to jest w ogóle potrzebne, czy nie. Robi się z niego rasowy besserwisser! [śmiech].