O montażu przy kawie – zeszyty rozmów z polskimi montażystami
Zeszyt piąty
rozmowa z Jarosławem Kamińskim o oscarowej „Idzie”
Paweł Makowski
www.makowskipawel.pl
Na którym etapie włączyłeś się do pracy przy flmie „Ida”?
Mniej więcej dwa miesiące przed rozpoczęciem zdjęć zadzwoniła do mnie producentka, Ewa Puszczyńska i po decyzji o podjęciu współpracy dostałem scenariusz… a właściwie dostawałem co chwilę kolejne jego wersje. Kiedy spoglądam na daty kolejnych plików to widzę teksty z września, z 9 października, z 25 października, z 26, z 27… im bliżej zdjęć, tym częściej się one pojawiały.
W trakcie przygotowań odbyło się jeszcze bardzo wartościowe spotkanie wszystkich członków ekipy, w jakim do tej pory nie zdarzyło mi się uczestniczyć. Przeszliśmy wtedy przez kolejne sceny – nie tyle je analizując ale oglądając zdjęcia z dokumentacji i wspólnie dyskutując o potencjalnych problemach. Dzięki temu jasno zobaczyliśmy, jakim stylem będziemy się posługiwali. Odkryliśmy, jaki to będzie flm.
Plastyka kadru też?
Wszystko tam zostało powiedziane, a później wykonane? Nie do końca. Wiedzieliśmy jaki będzie format kadru i że będziemy posługiwać się czernią i bielą. Natomiast ten szczególny sposób kadrowania narodził się w trakcie zdjęć.
Czy na tym początkowym etapie pracy pojawiły się jakieś Twoje uwagi, które wpłynęły na konstrukcję flmu?
Było ich niewiele i właściwie nie miały znaczenia. Pewne dialogi nie były dla mnie przekonujące, także wydawało mi się, że niektóre rozwiązania scenariuszowe nie zadziałają na ekranie. Natomiast scenariusz najbardziej zmienił się po niekompletnych zdjęciach. Tak się złożyło, że plan zdjęciowy był z powodów meteorologicznych przerwany a praca na planie niedokończona, co zmusiło nas do intensywnej pracy w montażowni nad materiałem, który już był zarejestrowany. To pozwoliło nam wymyślić kilka nowych rozwiązań.
Z czego wynikały przerwy?
Najpierw rozchorował się nasz operator Rysiek Lenczewski, a potem sporo namieszała aura zimowa w Polsce. Pierwsze jesienne plenery w małym miasteczku i w gospodarstwie wiejskim utrudnił padający obfcie śnieg. Mieliśmy więc na przykład ujęcia Idy, która przychodzi do domu Ciotki w jesiennej aurze – ale wcześniejszej sceny, w której pojawiała się w mieście nie było. Po powrocie ekipy do Łodzi okazało się, że czekały na nas wysokie na metr zaspy śniegu. To wymusiło dłuższą przerwę – do zdjęć ekipa wróciła dopiero po ponad 3 miesiącach, bo zima była wtedy wyjątkowo długa i mroźna.
Jaki zatem system pracy przyjęliście?
Paweł Pawlikowski jest takim reżyserem, który mówi: „Scenariusz to tylko kawałek papieru. Potem przychodzą zdjęcia i wszystko się zmienia”. W związku z tym chciał, aby po okresie 70-80% dni zdjęciowych nastąpiła miesięczna praca w montażowni, gdzie sprawdza się wszystkie rozwiązania. Dopiero wtedy miały być kontynuowane zdjęcia, które uzupełniają całą historię brakującymi scenami czyli – podczas montażu usuwamy elementy, które nie pracują i planujemy dokręcić takie, które pomogą naszej historii.
Zdjęcia do flmu rozpoczęły się w listopadzie. Założenie było takie, o ile dobrze pamiętam, że 30 czy 32 dni realizowanych jest w jednym ciągu, po tym następuje przerwa na montaż – około 2 do 4 tygodni – a następnie zostaje zrealizowane dodatkowych 7 – 8 dni zdjęciowych. Jednak budżet tego flmu kurczył się coraz bardziej i te proporcje się zmieniały. No a ten padający śnieg, który przerwał cały proces zdjęć, spowodował, że w grudniu, jeszcze przed świętami, mieliśmy około 80 minutową układkę, w której blisko 20 – 30 minut stanowiły czarne plansze opisujące niezrealizowane sceny… W styczniu okazało się, że budżet pozwala nam tylko na 2-3 dni zdjęciowe.
„Ida” to bardzo ascetyczny flm, pod wieloma względami. Kiedy ogląda się taki flm, można zadać sobie pytanie, czy było dużo elementów, które można było przekładać, przemontowywać, by uzyskać inne efekty?
Najpierw okazało się, że relacja ciotki z Idą rozwijała się zbyt szybko. Chodziło o to, że pewne elementy budujące związek między nimi muszą się pojawić później, niż to zakładał scenariusz. Tak było chociażby z motywem ujawnienia przeszłości ciotki, która była stalinowskim prokuratorem. Pierwotnie miało się to odbyć podczas imprezy w małym miasteczku Szydłów, do którego bohaterki dotarły poszukując starego Szymona. Wieczorem podczas lokalnego bankietu jeden z gości rozpoznawał Wandę, głośno demaskując jej przeszłość. Ida była tego świadkiem, podobnie jak cała bawiąca się sala. Okazało się jednak, że trudno na tej podstawie wybudować później między nimi jakąś intensywną i głęboką relację. To zdarzenie pojawiało się zbyt wcześnie i miało wyrazisty, spektakularny charakter. Gdyby je pozostawić – na ciągle wstępnym etapie znajomości, Ida musiałaby ciotkę traktować z dużym dystansem.
To był moment, w którym scenariusz ponownie zaczął ewoluować. Na podstawie prac w montażowni okazało się, że mamy jeszcze całkiem sporo scen do poprawienia, inne zaś do nakręcenia.
Wtedy, w styczniu, zaczęliśmy właściwie jakby tworzyć ten flm na nowo. Paweł wyznaczył cel i realizowaliśmy go bezkompromisowo. Kiedy masz jakieś nieudane sceny, to próbujesz coś z nimi zrobić, wymyślić jakiś inny sposób ich montażu. Tym razem jednak zdarzało się, że Paweł mówił „wyrzućmy je do kosza”.
W związku z tym do połowy lutego ten flm dość wyraźnie się zmienił. Miał co prawda taki sam początek i mniej więcej taki sam koniec, natomiast pomiędzy wiele scen wyglądało inaczej, niż to było wcześniej zapisane (choć większość z nich istniała wtedy w postaci plansz, opisujących zdarzenia i dialogi).
Co jeszcze wymagało dużych zmian na etapie montażu?
Szymon na przykład nie był starcem umierającym na szpitalnym łożu, ale mężczyzną pojawiającym się w hotelowym pokoju. Opowiadał tam bohaterkom o swojej miłości do Róży, o ratowaniu jej wraz z rodziną podczas okupacji i o tragicznym końcu ich życia. To była dość długa, statyczna scena i choć miała mieć emocjonalny charakter – jakoś nie działała. Stąd całkowita transformacja postaci Szymona, niektóre z jego scenariuszowych tekstów powie później w flmie jego syn Feliks. W ostatecznej wersji „Idy” Szymon to człowiek, stojący na progu śmierci (należałoby właściwie powiedzieć – leżący), który już nic nikomu nie powie. Postać, której jest ci tak naprawdę żal.
Tak więc w flmie pojawiły się dodatkowe sceny, na które potrzebowaliśmy kilku dni zdjęciowych. Dodatkowo w grudniu jeden z naszych koproducentów, Canal Plus, zaczął się gwałtownie wycofywać ze wszystkich projektów flmowych. To nie była wielka suma, ale w naszej sytuacji, mieć ją, a jej nie mieć – to spora różnica. Wtedy ostatecznie Paweł Pawlikowski wykazał ogromną determinację i przekonał naszych producentów do dodatkowych dni zdjęciowych, choć w ograniczonej ilości. Tymczasem koniec lutego zbliżał się wielkimi krokami, tym samym oddalała się szansa na konkurs główny w Cannes. Bo za oknami wciąż śnieg, a w montażowni pojawiał się ciągle problem z wypadkiem.
To znaczy? Jaki był kłopot z wypadkiem?
Większość scen w tym flmie opowiada się jednym, dwoma ujęciami, a jeżeli chodzi o wypadek, powstała nieco rozbudowana scena: zamyślona ciotka prowadzi samochód, Ida to zauważa, droga jest pusta, ciotka coraz bardziej zamyślona, Ida mocniej zaniepokojona, w oddali widać chłopa… i tak dalej, aż do fnału, czyli rozbicia auta, które także zostało nakręcone. Ale u nas tego rodzaju narracji nie było, chcieliśmy to jakoś zmienić – ale moje kolejne próby montażu sceny nie dawały zadowalającego efektu. Na szczęście w następnej po wypadku scenie mieliśmy pozornie nieudany dubel: płoszy się koń, wyciągający z rowu auto a statysta grający policjanta wiarygodnie na to reaguje i w kadr wjeżdża rozbity Wartburg. Wtedy pojawił się pomysł, żeby w ogóle z wypadku zrezygnować i stało się jasne, że można pewne rzeczy z opowiadania wyeliminować, a one i tak pozostaną dla widza zrozumiałe.
W lutym i marcu kolejne dni pracy pozwoliły na eliminację innych niepotrzebnych elementów. Dzięki temu zmniejszyła się także ilość koniecznych zdjęć i dokrętek. Brakujące ujęcia ulic Łodzi zostały zrealizowane dopiero w kwietniu. Z powodu leżącego na ulicy śniegu produkcja się przeciągała, ale z drugiej strony to była dodatkowa szansa aby ten flm dojrzał w montażowni. Śnieg zasypał szanse na Cannes, ale dzięki temu flm był bardziej dopracowany. Kiedy wspominałeś o ascezie tego flmu, to myślę, że to też był efekt tej pracy. Minimalizm opowiadania, który rodził się w montażowni. Widz wielu rzeczy nie wie, albo się ich domyśla…
Testowaliście flm na widzach w trakcie montażu?
Robiliśmy niewiele pokazów próbnych. W maju różni, wskazani przez reżysera flmowcy zagraniczni dostali układkę do obejrzenia i tu pojawiło się pierwsze zaskoczenie, ponieważ poza jedną osobą z Bośni, która czegoś nie rozumiała, reszta wyraziła entuzjastyczne opinie. Lee Hall, scenarzysta flmu „Billy Elliot”, odpisał: „zostawcie flm w spokoju, już go dalej nie montujcie, jest zrobiony idealnie”… Co oczywiście nie zmieniło faktu, że dalej w nim dłubaliśmy.
I na festiwalach doceniono tę pracę.
Jeżeli chodzi o drogę festiwalową „Idy”, to producenci najpierw wysłali go do Wenecji. Tam jednak nie nie został zauważony, nie zakwalifkowano go do konkursu. Natomiast na przełomie sierpnia i września pojechał na taki szczegóny festiwal odbywający się w Telluride. Tam nie ma żadnych nagród, do ostatniego dnia poprzedzającego otwarcie nie znany jest program festiwalu. Telluride ma za to bardzo opiniotwórczy charakter i jest współorganizowany przez amerykańską Akademię Filmową. Tam też pojawiły się pierwsze bardzo dobre opinie o naszym flmie… choć były też takie, które oceniały „Idę” jako chłodne, zdystansowane dzieło. Zaraz potem odnieśliśmy duży sukces na festiwalu w Toronto, po którym zaczęła się lawina kolejnych nagród.
Nie spodziewałem się tego, bo cały czas miałem wrażenie, iż jesteśmy trochę zbyt daleko od naszych bohaterek i widz nie polubi ani minimalizmu opowiadania ani jego dystansu. Obawiałem się, że nikt tego flmu nawet nie zauważy. W Polsce to jest w dodatku temat, którego widzowie już nie chcą. Tymczasem przyjęcie „Idy” na świecie to dla mnie nadal duże zaskoczenie. Pawła interesowało możliwie uniwersalne ujęcie tematu i okazało się, że to się udaje. A przecież potencjalnie to był kłopot, kiedy spojrzy się na uwarunkowania historyczne i polityczne okresu, o którym opowiadamy – lata sześćdziesiąte: komuniści rządzą, kościół katolicki tępiony przez władzę… cała masa rzeczy, których nikt na świecie już pamięta i nie rozumie. Mieliśmy nawet pomysł, by na wstępie flmu skorzystać z kronik PRL, ale to zupełnie nie przystawało do naszego opowiadania.
A wracając jeszcze do plastyki obrazu, skąd pojawiła się decyzja dotycząca specyfcznego kadrowania niektórych ujęć?
Ono pojawiło się wyraźniej, kiedy na planie pracował jako autor zdjęć Łukasz Żala. Paweł i Łukasz spróbowali świadomej dekompozycji kadru i później zaczęli to coraz intensywniej wykorzystywać. Choć powoduje to pewne problemy na następnych etapach produkcji, np. gdy postaci są na samym dole kadru, co na pewno utrudnia umieszczenie napisów dialogowych.
Wspominałeś o tym, że na pewnym etapie pracy Paweł Pawlikowski kategorycznie wyrzucał pewne sceny do kosza, na przykład kiedy na imprezie miało być wykrzyczane, że ciotka Wanda była „sprzedajnym prokuratorem Polski Ludowej”.
To pociągnęło za sobą parę nowych scen…
Jakich?
Zasadniczo należało wymyślić drugi dzień pobytu bohaterek w Szydłowie – wypełnić go nośnymi dramaturgicznie zdarzeniami. Zatem pojawiła się tam scena próby włamania do domu Szymona, wizyta w szpitalu, wątek Feliksa, który przychodzi do hotelu zawrzeć układ z Idą.
A jeżeli chodzi o relację między Wandą i Anną?
Od początku uważałem, że one muszą ze sobą dłużej pobyć, żeby wytworzyło się między nimi nie tylko jakieś ciepło, ale zrozumienie, pewna forma wzajemnej fascynacji i więzi. Choć już na etapie scenariusza miałem na przykład kłopot z pierwszymi scenami ich relacji. Wanda odrzuca Annę przy pierwszej wizycie, potem widzimy ją na sali sądowej i nagle w Wandzie następuje jakaś przemiana, idzie po Annę na dworzec i z tkliwością zabiera ją do domu. Miałem wrażenie, że to nie wystarczy – potrzebne będą jakieś sceny związane z tą transformacją Wandy , ale Paweł mówił: „nie, to się da zrobić, wystarczy nam ta jedna scena”. I miał rację – znakomita aktorka – Agata Kulesza gra milcząco w scenie sądowej, jej długie, przeciągłe spojrzenie skupia uwagę. Czytając scenariusz wydawało mi się, że ten emocjonalny przekaz potrzebuje czegoś więcej… ale reżyser, świetnie obsadzając Agatę, wiedział, że się to uda.
Dalsze rozwiązania scenariuszowe jednak nie obroniły się tak łatwo, szczególnie wspomniana awantura na zabawie tanecznej. Pomiędzy bohaterkami dopiero zawiązywała się nić sympatii, a tu nagle jednego wieczoru działo się tyle rzeczy splątanych razem.
Po awanturze Wanda się upijała, następowała kłótnia z Idą, która potem schodziła na salę i nawiązywała relację z młodym saksofonistą. Okazało się, że ten układ scen nie działa, widzowi trudno byłoby w to wszystko uwierzyć. Stąd – konieczność przebudowy flmu – te same sceny pojawiają się jako elemnety drugiego wieczoru i wówczas funkcjonują dobrze w opowiadaniu.
Spotkałem się z określeniem „subtelny montaż” w odniesieniu do „Idy”. Sporo już o tym powiedziałeś, ale teraz chce się zapytać bezpośrednio. Gdyby przełożyć takie stwierdzenie na język warsztatowy, co oznacza ten subtelny montaż i jak się go osiąga?
Myślę, że to w dużym stopniu dzieło Pawła. Dzięki niemu zrozumiałem, że z tego flmu można po prostu usuwać wiele elementów narracyjnych, całkowicie lub częściowo z nich rezygnując. To sposób ciągłego niedopowiadania scen, chodzi o to aby widz pewnych spraw się tylko delikatnie domyślał. Postaci trochę się przed nim ukrywają a niektóre ich działania zaskakują – samobójstwo Wandy jest tu dobrym przykładem. Takie podejście buduje to o co pytasz.
Jakiś czas temu byłem na rozmowie z Agnieszką Bojanowską, która powiedziała jedno z tych zdań, które odbieramy jako tautologię: ”Pamiętajcie chłopaki, że flm ogląda się wzdłuż”. To jednak jest jeden z fundamentów montażu. Tak samo w flmie ”Ida” ów subtelny montaż powstaje podczas tworzenia układki. Dopiero w trakcie pracy i zestawiania kolejnych elementów okazuje się, że materiał na to pozwala.
Tak naprawdę ilość dokrętek, które zostały zaplanowane i nakręcone, ale w ogóle nie pojawiły się w tym flmie, jest duża. Na przykład na zakończenie fllmu Anna wraca z walizką do Chrystusa, by spojrzeć mu w oczy, jednak już jej wędrówka w nocy z walizką jest na tyle mocna, że nie ma potrzeby użycia tego refrenu.
Podobnie dzieje się w scenie, gdy Anna odkrywa miasto. Były nakręcone trzy ujęcia, opisujące widzowi to zdarzenie. Jednak okazało się, że do subtelnej opowieści całkowicie wystarczy detal Anny w tramwajowej szybie, w której odbija się uliczne życie. Trochę jakbyśmy opisywali sposób postrzegania rzeczywistości przez siostrę zakonną. Ona ma swoje fltry, postrzega to miejsce poprzez nie.
Czy w trakcie pracy nad „Idą” miałeś moment zmęczenia materiałem?
Nie, ale system pracy nad tym flmem był specyfczny. Tak naprawdę najbardziej trudny był początek, ponieważ wciąż coś naruszało założony harmonogram prac. Ktoś zachorował, ze względu na pogodę przesuwały się zdjęcia.
Paweł pracował intensywnie od rana do wieczora, a potem jeszcze myślał w domu nad nakręconym materiałem. Potrafł pisać smsy o czwartej w nocy, prosząc, by sprawdzić jakieś proponowane rozwiązania montażowe. O 9 rano pytał, czy już sprawdziłem… Czasami nie zdążyłem jeszcze tego zrobić. Ale w gruncie rzeczy pracowaliśmy nad „Idą” bez presji, wszystkie przeciwieństwa sprawiły, że w ich rezultacie mieliśmy dużo czasu na spokojną i przemyślaną pracę. Pewnie dlatego była to dla mnie jedna z najciekawszych flmowych przygód, za udział w której jestem producentce Ewie Puszczyńskiej i Pawłowi bardzo wdzięczny.
przygotowanie i opracowanie:
Paweł Makowski
www.makowskipawel.pl